Okazało się że wyjazd z HK wcale nie jest taki łatwy. Na szczęście wizy mieliśmy ze sobą, więc ten problem odpadał (załatwione niemal od ręki w konsulacie w Gdańsku, opłaty zmienne zależnie od sytuacji politycznej- my chyba w ogóle nie płaciliśmy)
HK jest bardzo odcięty od Chin których mieszkańcy niełatwo mogę przekraczać granicę. Mieliśmy dojechać do naszego pierwszego miasta w Chinach- Kantonu (Guangzhou) a stamtąd wziąć pociąg dalej. Jednak żeby tam dojechać trzeba autobusem dotrzeć do wiochy granicznej, następnie wypakować się z autobusu (po ok. 1h), by piechotą przejść na drugą stronę (przez granicę z odprawą), wsiąść do kolejnego autobusu i pojechać dalej (ponad 1h). Zadyma straszna…
Nawet zakup biletu w HK wymagał wizyty w biurze (Travel Service). Autobus do granicy (Shenehen czy jakoś tak) kosztował 120HKD.
Pierwsza rzecz która rzuciła się w oczy to strasznie szerokie ulice w każdej napotkanej miejscowości a ruchu prawie zero. Podobno robią je takie by w razie czego mogły przejechać czołgi…
W Katnonie mieliśmy problem ze znalezieniem hostelu. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w najdroższym hotelu na całym wyjeździe. Kosztował ze 120zł za 2 osoby ze śniadaniem, ale był na wypasie!
Samo miasto jest brzydkie, szare i betonowe. Wszechobecne estakady [fot] dołowały Dybka. Nie warto tu zostawać na dłużej. Mimo wszystko to pierwsze miasto w prawdziwych Chinach (bo HK i Tajwan to nie do końca Chiny) a być i tak musimy. Z jednej strony zaskakuje brak „klimatu” tzn. kupa betonu (a gdzie te śmieszne skośne domki! ;-)) Z drugiej- światełka, neony i radość[fot].
Zjedliśmy super kolację w uroczej knajpce nad rzeką. Nie bez obaw… kuchnia kantońska charakteryzuje się tym, że je się wszystko co ma nogi i nie jest stołem oraz co ma skrzydła a nie jest samolotem. Psy, szczury, robale, węże, żółwie, karaluchy i inne przysmaki. Dybek nawet chciał się skusić na byczego penisa ale ostatecznie dał sobie spokój.
Wieczorem odwiedziliśmy park z podświetlanymi wzorami i postaciami[fot]. To kolejny punkt obchodów Nowego Roku Chińskiego. Straszna tandeta ale po chwili spaceru wśród tych naturalnej wielkości statków, bram itp. Można odpłynąć w inny świat.