O 17:30 mieliśmy pociąg do Gulin. Zanim jednak kupiliśmy bilety musieliśmy się przekonać co to znaczy...
Więc za każdym razem bilet w ręku to był wielki sukces, który nie raz czciliśmy okrzykami. Między innymi z racji Nowego Roku Chińskiego kolejki były przeogromne. Inna sprawa że często w ogóle nie było miejsc.
Sam proces kupowania biletów na ogół odbywał się następująco- Na raty (zmiany) w kolejce (której zresztą Chińczycy nie znają, więc trzeba się było cały czas pchać) co raz trwało nawet 5 godzin, następnie próba dogadania się z panią (która rzadko była miła- trochę w stylu „Nie ma takiego miasta Londyn” Barei). Pani ta z reguły odpowiadała mejo (nie ma) nawet jak były. Po prostu nie chciała sobie Białasami głowy zawracać. Minęło parę razy zanim się kapnęliśmy że „nie ma” to wcale nie znaczy że nie ma- w okienku obok były. To wymagało jednak kolejnej np. godzinnej przepychanki. Wniosek taki, trzeba męczyć panią aż da. Jak zaczyna już bardzo się drzeć to znaczy że raczej faktycznie nie ma. Oczywiście w większości Chin angielski nikomu się nie przyda nawet na poziome Yes, No (wyjątek to hostele)
Po jakimś czasie nauczyliśmy się jak kupować bilety:
- Robiliśmy to zaraz po przybyciu- im wcześniej tym lepiej (niekiedy czekaliśmy parę dni)
- Często są okienka turystyczne do których nie ma kolejek, ale to tylko na większych dworcach.
- Prosiliśmy kogoś w hostelu (gdzie można się dogadać) by napisali nam nazwę miejscowości do której chcemy bilet i ile sztuk (ja raz pokazałem na palcach i z przerażeniem patrzyłem jak je drukuje- chyba z 15 sztuk - tam całkiem inaczej pokazuje się liczby na palcach- można się nauczyć ale trzeba o tym pamiętać)
- Można skorzystać z pośrednictwa biura podróży. Za niewielką dopłatą nie trzeba stać. Raz to było jedyne wyjście bo byśmy nie wyjechali przez parę dni.
Sam proces dostania się na pociąg to też wyższa szkoła jazdy. Tu w Kantonie za pierwszym razem dopiero się uczyliśmy, ale zasada jest podobna wszędzie. Przed halą zawsze dzikie tłumy [fot]. Do środka wpuszczają tylko na podstawie ważnego biletu i to na jakiś czas przed odjazdem. Przy wejściu niby-skanowanie bagażu. W praktyce tworzyło to tylko tłok przed wejściem, wymagało ściągnięcia bardzo ciężkiego przecież plecaka (w gęstym tłumie) i wrzucenia go do na taśmę. Oczywiście nikt nawet nie zerknął na monitor ale mus to mus.
Gdy w końcu znaleźliśmy się w środku musieliśmy odnaleźć nasz Waiting Room. Wyglądało to jak wielka hala wypchana ludźmi, że nawet ciężko było położyć bagaże na ziemi (o siadaniu nie wspomnę. Znaleźliśmy ciut wolniejszy kąt (były tam jeszcze jakieś białasy, więc Chińczycy jakoś tak się odsunęli) i czekamy 2 godziny w potwornej duchocie [fot] (zapach oczywiście też zacny).
Na około godzinę przed odjazdem wszyscy jak poparzeni zaczęli się pchać do bramki. Łokciami, biodrami, jak tylko się dało byle do przodu… Ludzi kupa a wejścia (gdzie trzeba było pokazać bilet) chyba ze dwa (miejsca między kratami na jedną osobę). Ciężkie plecaki nie ułatwiają przepychania ale jakoś dotarliśmy.
Na peronie za to, pan ze "szczekaczką" wszystkich zaczął ustawiać gęsiego. No komedia po prostu. Wyizolowano grupę turystów w tym nas (pierwszy raz się cieszyłem że tak tą "inność" naszą widać) i ustawiono w innym rządku. Potem po kolei, na komendę do pociągu. Jednak taka akcja na peronie zdarzyła się chyba tylko raz (a może już mi szwankuje pamięć)
Potem wpadliśmy na to dlaczego wszyscy się tak pchają na waiting room’ie- najtańsze klasy pociągu nie mają miejscówek, musieli walczyć o najlepsze miejsca do stania na wiele długich godzin, a czasem dni...Dlatego jak już to odkryliśmy to spokojnie czekaliśmy, aż się wszyscy wepchną, a wtedy na luzaka do środka.
Pociągi długodystansowe mają cztery podstawowe klasy.
Hard sitter – siedzące/sojące ;-) bez miejscówek, najtańsze. Dziki tłum w środku. Kolega jechał raz tą klasą mówił że dzieci kupę waliły na środku wagonu (dzieci w tych cieplejszych okolicach mają w portkach taką wyciętą dziurę zamiast pieluch, więc robią gdzie popadnie).
Soft sitter – siedzące z miejscówkami.
Hard slipper – kuszetki z miejscówkami [fot]
Soft slipper – sypialne z przedziałami (po 4 osoby)
My staraliśmy się wybierać hard slippery – całkiem przyjemnie, brak przedziałów, ceny przystępne. Z reguły wybieraliśmy podróże w nocy, zaoszczędzając na noclegu. Raz wzięliśmy soft slippery bo nie było miejsc (wychodzi dużo drożej a zbędny komfort). Na krótkie trasy braliśmy soft sittery, bo b. tanie a nie trzeba się pchać.
W każdym pociągu jest pełny termos z wrzątkiem do zalania herbaty/ zupki (które wcinają na okrągło strasznie przy tym siorbiąc).
Numery pociągów oznaczone są z reguły literą i cyframi. Zasada jak na naszych drogach- im mniej cyferek tym lepsza klasa pociągu (tym szybciej jedzie, czyściej i cieplej w środku itp.) czyli np. K4 był na wypasie a M3245 do kitu (choć to tylko zasada).
Najczęściej przy wejściu (każdy wagon ma swojego konduktora) dają numerki w zamian za bilet. Nie można go zgubić, bo po przyjeździe wymiana. Bez biletu z kolei często nie da się wyjść z peronu docelowego (często ponownie tam je sprawdzają, różne sceny w takich sytuacjach widzieliśmy) więc nie zgubić!
Jesteśmy więc w pociągu do Guilin nr K36. Bilety w hard slipper kupione za 215Y (przelicznik na styczeń 2010 1Y= 0,41zł) przed nami jakieś 7 godzin drogi.