No i jak się okazało dolecieliśmy… bez bagażu. Pewnie przez to całe zamieszanie został w Moskwie. Całe szczęście, że znaliśmy adres pod którym spędzimy pierwsze noce, bo wcześniej znalazłem hotel i zrobiłem rezerwację. Dzięki temu mogliśmy przy zgłaszaniu zagubionego bagażu podać adres hotelu, licząc, że ktoś nam go przyśle.
Lotnisko w Delhi też odbiega standardem od innych lotnisk. Trwał tam co prawda remont, ale za dużo się nie zmieniło. Tak brudnych kibli nie widziałem na żadnym lotnisku świata (zwłaszcza na lotniskach stolicy kraju), ale za to zaczął się ten fantastyczny klimat. No w końcu nie samym kiblem człowiek żyje…
Zgłaszanie zaginięcia bagażu zajęło nam dobrych parę godzin. Zaczęła zbliżać się północ. Trochę mnie to martwiło, bo zarezerwowałem hotel w starej dzielnicy - Old Delhi. Wiedziałem, że od lotniska do centrum (blisko którego był nasz hotel) jest kawał drogi, a znalezienie hotelu wcale nie będzie łatwe nawet dla doświadczonego taksówkarza. Obawiałem się również, że mogą zamknąć hotel na noc, a perspektywa spędzenia nocy w tej dzielnicy na ulicy nie była ciekawa. W cenie hotelu był co prawda transfer z lotniska, ale jakoś wcale się nie zdziwiłem, że na nas nie czekał...
Ale w końcu wzięliśmy prepaid taxi z lotniska. To dość modny w Azji sposób zamawiania taksówki. Podobnie jest w innych krajach regionu. Polega to na opłaceniu taksówki przed drogą podając adres dowozu. Oczywiście można przez to trochę przepłacić (choć udawało mi się niekiedy coś wytargować - ceny niby są stałe), ale jest za to bezpieczniejsze.
Ojj! drugi raz jechałem z tego lotniska w nocy. Cóż za nieprawdopodobny klimat. Od początku widać ten charakterystyczny folklor: kolorowe ciężarówki, zielone riksze, ludzi śpiących na ulicach no i krowy na co którymś skrzyżowaniu. Jednocześnie noc sprawia wrażenie spokoju. Ruch niewielki, ludzi niewielu, a bałagan i śmieci wirujące na ulicach zapowiadają gwar codziennego dnia, który czai się wraz ze wschodem słońca. To tak jak namiastka czegoś niezwykłego, na co trzeba jednak poczekać całą noc.
Nasz kierowca oczywiście nie wiedział dokładnie gdzie jest hotel, uliczki w dzielnicy krzyżują się co 20metrów i są ich tysiące. Zapytać też nie bardzo było kogo, bo i riksiarze poszli już raczej spać, a może sami bali się zapuszczać w te rejony znane z przewodnika jako dzielnice prostytucji i handlu różnymi nielegalnymi produktami.
W końcu jednak się udało i koło 2 w nocy trafiliśmy do pokoju. Nawet ok, choć pokój nie miał okien, czego nienawidzę. To trochę traumatyczne, a poza tym z reguły oznacza grzyba na śnianie i zapach wilgoci, mimo klimatyzacji.