Widoki po drodze były zacne (fot). Strome skały wchodzące w morze (zatoki), droga wijąca się - to w górę, to stromo w dół, dziwne skały, tworzące nieco księżycowy klimat.
Czarnogóra to bardzo ciekawy kraj, nie tylko historycznie. We wszystkich krajach regionu widać wielką chęć bycia członkiem rodziny Unii Europejskiej. Tablice rejestracyjne wyglądają tak samo jak nasze, tyle że nie mają gwiazdek. Nasz kraj też miał okres przejściowy, ale na miejscu gwiazdek widniała flaga, poza tym mieliśmy już praktycznie wyznaczony termin wstąpienia i było to wymagane. Tam, z całym szacunkiem Czarnogóra, Serbia a już zwłaszcza Bośnia i Hercegowina, mają przed sobą długą drogę do podpisania akcesji, mimo to w tym temacie są niemal gotowi. Często zobaczyć można nawet naklejki na autach ze skrótami tych krajów z żółtymi gwiazdkami dookoła na niebieskim tle. W pełni rozumiem tą potrzebę integracji, ale w niektórych sytuacja wygląda to naprawdę zabawne. Ale to jeszcze nic - Czarnogóra w ogóle przyjęła już walutę euro jako jedyną i obowiązującą walutę narodową. W sumie po co spełniać wymogi, po co przystępować do UE, skoro można tak po prostu przyjąć obcą walutę, tracąc jakikolwiek wpływ na politykę monetarną. Fakt, że podobno wcześniej, przed stworzeniem euro, obowiązywała tam niemiecka marka (mimo, że kraj nie był jeszcze w pełni suwerenny). W ogóle bliski kontakt i wpływ Niemiec widać w Czarnogórze na każdym kroku. Generalnie tak mały kraj pewnie tylko na tym zyskuje, ale z sytuacją przyjęcia tylko obcej waluty spotykam się pierwszy raz. Oczywiście zdarza się, że mimo obowiązywania innej waluty, jakiś kraj i tak jej nie używa (na przykład Kambodża - łatwiej tam dostać resztę - nie mówiąc o płaceniu- w US$ niż w lokalnej walucie). Temat jest bardzo ciekawy do dyskusji ekonomicznych. Jaki wpływ (o ile przykładowo dany kraj miałby dużo większy budżet roczny, niż raptem wartość wydatków na ostatnią kampanie prezydencką USA) na Strefę Euro i dla samego siebie... dobra, dobra, kończę tę dygresję.
Czytając opis zarezerwowanego wcześniej pensjonatu, najbardziej rozbawiła nas rekomendacja największej atrakcji okolicy - lotniska. Długo nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego akurat lotnisko jest tak ciekawe. Zwłaszcza, że okazało się zwykłym hangarem lotniskowym. Tajemnica jak dla mnie nie została do końca rozwiązana. Może to przez fakt początku pasa startowego kilka metrów od drogi przejazdowej (samoloty (nieliczne) lądowały tuż nad przejeżdżającymi samochodami, a może tak... po prostu.
O lotnisku piszę, bo był to punkt orientacyjny do znalezienia naszego noclegu. Udało nam się to całkiem szybko. Dom z ogromnym potencjałem, choć ciutkę zaniedbany (może przez to, że był wysuszony - brak deszczu od miesięcy i reglamentacja wody). Ogród (fot.)- druga atrakcja okolicy (wg. informacji zamieszczonej o noclegu) mógłby być przecudny, a był trochę zaniedbany. Generalnie jednak byliśmy bardzo zadowoleni. Przemili, młodzi właściciele, świetnie mówiący po angielsku i chętni do rozmów. Mieszkanie z bezpośrednim wyjściem na ogród (i taras), z klimatyzacją (z której tak jak z TV nie korzystaliśmy prawie wcale), niewielką kuchnią i jeszcze mniejszą łazienką. Do tego dwie sypialnie. Taras "zadaszony" i "zabudowany" winoroślami z mnóstwem białych winogron, które wcinaliśmy na zagrychę. Cena za apartament 45 euro za noc (choć ze strony może być taniej). Polecam: www.apartmanipetkovic.me . Był już wieczór... więc wiadomo relaks ;)