Kolejny- ostatni już dzień spędziliśmy oczywiście na plaży. Po południu pojechaliśmy do odległego o zaledwie parę kilometrów Kotoru. Przejeżdżając wcześniej przez tę miejscowość, nie zauważyliśmy prawie starego miasta, sprytnie schowanego za murami. Mało tego, jadąc specjalnie do Kotoru, też niemal go minęliśmy. Tymczasem okazało się, że wysokie mury kryją przecudne średniowieczne (a może po prostu stare;)) miasteczko (fot.), z wybrukowanymi uliczkami, w których ciężko minąć się z inną osobą. Mało tego- co najwspanialsze- w tym miejscu nie było prawie ludzi. Kilku turystów i tyle. Jestem przekonany, że o ile ten region znowu nie wbije się w jakieś bzdetne wojny, sytuacja ta nie potrwa długo.
Wieczorem- wiadomo- zielona noc...