No plany to mieliśmy... Fakt, że czas wykorzystany został do końca i wiedzieliśmy że trzeba będzie śmigać szybko (z dwoma noclegami) do domu, (bo urlopy się kończą) ale trochę się zdziwiliśmy. Ba! w cichych planach był nawet spacer (tak ze dwugodzinny) po Dubrowniku.
Ok, wyjechaliśmy wcześnie rano- o 7 byliśmy w aucie. Nawet dla skrócenia drogi zdecydowaliśmy się na prom (można objechać fiordy dookoła, a można z półwyspu kotorskiego wziąć prom na drugą stronę- ok.3 euro, a 30km bliżej). Potem jednak była jedna wielka męka. Korek do granicy z Chorwacją, korek do granicy z BiH, (trzeba przejechać kawałek przez ten kraj- tak paręnaście kilometrów), korek znowu do Chorwacji (a może reszta korków była trochę dalej...) I mega- korek przed samym Dubrownikiem. Generalnie, mieliśmy parę godzin w plecy i przez sam Dubrownik raptem się przejechaliśmy samochodem. Szkoda, bo kusiło.
Stojąc w sumie kilka godzin w różnych korkach, pobiliśmy na którejś z granic rekord temperatury wyjazdu. Temperatura w cieniu dobiła do 43 stopni, a to już naprawdę ciepło. Ze współczuciem patrzyłem na współtowarzyszy niedoli korkowej, który topnieli w autach bez klimatyzacji.
Chorwacja nie popisała się tym razem. Zaraz za granicą zaczęły się długie bezdroża (fot). Tak nagle - zwinęli asfalt na kilkanaście kilometrów. Jadąc z prędkością 20-30km/h w potężnym kurzu główną drogą krajową, myśleliśmy o tym jak długo trzeba myśleć żeby coś takiego wymyślić. Pewnie wymieniali nawierzchnię, ale maszyn widać nie było, pracujących tym bardziej. Auto po takiej przejażdżce wyglądało jak z księżyca
Człowiek odzwyczaił się od granic i ich przejeżdżanie było sporym wydarzeniem. Przypomniały się czasy trzepania przez celonów bagaży, co nam na szczęście się nie przydarzyło, a przemycaliśmy trochę żarcia, co ponoć jest zakazane.