Do Chin lecieliśmy Lufthansa. Trasą Gdańsk- Monachium- Hong Kong. Tak by powrotem wylatywać z Szanghaju. Bilety na trasę łączoną (przylot do innego miejsca niż późniejszy wylot) kupiliśmy za przyzwoitą cenę. Jeśli dobrze pamiętam niecałe 2500zł. Cała nasza 6 wylatywała razem i po paru godzinach w Monachium byliśmy już w trakcie ponad 12 godzinnego lotu.
Nie bez przygód- po jakiś 4 godzinach lotu Basia dostała dziwnego ataku duszności. Jeszcze przed wylotem wzięła jakąś paskudną tabletkę na kaszel (wrzucając ją do pustego dość brzuszka) i trochę zaczęła fisiować. Szczerze mówiąc to wszyscy fisiowali ze sweardessami (i ze mną oczywiście) włącznie. Moje myśli krążyły między chęcią lądowania a opanowaniem bezsensownej paniki która zaczęła się udzielać. Lądowanie (gdyby nawet zaistniała taka potrzeba) niewiele by dało- patrzę w GPS na PTV a tu zbliżamy się do krajów typu Afganistan itp… hm… może lepiej lecieć dalej…
Po jakiś 20 minutach stewardessa zaprowadziła nas (znaczy my zanieśliśmy Basię) do lekarki która była na pokładzie (oczywiście w klasie biznes) Dała jej jakiś zastrzyk w brzuch (chyba coś rozkurczowego) i kazała się położyć obok.
Po godzinie Basia spała (stewardessy zrobiły jej magicznie łóżko z fotela) a ja w końcu mogłem się wyluzować, popijając whisky ze szklaneczki (ze szkła!!! bo to biznes ;-)) zabrałem się do obsługi mojego fotela… Ustawiony w pozycji startowej był bardzo niewygodny a możliwości miał duże (widziałem jak sobie leżą inni) oj było z tym zabawy…
W ten niebagatelny sposób znaleźliśmy się na kolejne 5h lotu w klasie biznes, którego wyszliśmy dopiero przed lądowaniem (co się spieszyć… a zmieniliśmy klasę tylko dlatego że w biznes nie byłoby dla nas jedzenia, nikt nas nie wyganiał- to miłe)
Strachu się najedliśmy ale skończyło się dobrze a my mamy metodę na biznes klasę ;-)