No i jesteśmy w Siem Reap. Ponad 30 godzin podróży, z czego szczęśliwie udało nam się prawie nigdzie nie czekać na kolejny transport, ale bardzo nas to wykończyło. Kazaliśmy zawieźć się tuk-tukiem do wybranego w przewodniku hostelu (1$ za tuk-tuka), ale nie bylo miejsc. Więc miły tuk-tuk-driver szukał nam innych (szukając okazji do zarobienia prowizji oczywiście), bo robiło się ciemno. W kolejnych 4-5 też bylo full. W końcu podjechaliśmy pod jakiś niezbyt "wypasiony". Chcieli od nas po 13 $ za pokój 2-3 osobowy z klimą i WC. Nastepną noc płaciliśmy 12$/pokój. Warunki takie sobie, nasz pokój bez okien, z plantacją różnych gatunkow grzybow na suficie łazienki. Woda z prysznica- tylko zimna. Planowaliśmy walnąć sobie "łyskaczyka"- ale dotarł do nas bolesny fakt straty...
Wieczór trzeba było, w takim razie zaplanować inaczej. Zdecydowaliśmy się na pierwszy hardcore'owy posiłek wyjazdu. W wypasionej knajpie na miejscowym "Monciaku" zapodaliśmy sobie po porcyjce krokodyla. Oprawa piękna - smak umownie znośny.
Później na krótkim spacerku oddaliśmy się "pillingowi rybkowemu". W dużych akwariach żarłoczne male rybki - jak wsadzilo się nogi (lub ręke) obgryzały je z wielkim apetytem. Uczucie nieziemskie - Radek tak sie smiał, że zbiegli się wszyscy z okolicy i mieli niezły ubaw. Wytrzymał ze 4 min, a siedzieć można bylo ponad 20 (za 3 $). Bardzo ciekawe przeżycie.