No i ostatnia jazda… Wyjazd z parkingu po 19. Czasu tajskiego to 1 w nocy, a tu jeszcze parę godzin za kółkiem. Miałem w opcji zmiennika Mariusza, ale widząc jak słodko śpią, pociągnąłem trasę do końca. Poza tym jak człowiek się wybudza ze snu, to jeszcze trudniej wkręcić się w klimaty Trasy Krajowej nr 7… Łatwo nie było, bo przez ostatnie parędziesiąt godzin podróży, sumę godziny pseudo-snu, można by policzyć na palcach jednej ręki, ale szczęśliwie, koło północy w końcu byliśmy w domu.
Ogólnie jestem zafascynowany Kambodżą. Jest w niej coś innego, ciągle wyjątkowego. Szkoda, że nie udało się nam dojechać do Laosu, bo myślę, że tam też bardzo by mi się podobało.
Podróż przebiegła wyjątkowo spokojnie. Żadnych większych problemów. Owszem, nie udało nam się załatwić samolotu z BKK do Sajgonu (nie było biletów), a mieliśmy tam pojechać zaraz po Lancie. Musieliśmy przez to zmienić plany, a w związku z tym, że kończyła nam się wiza- pobyt w Wietnamie został skrócony. Jednak dzięki temu, pojechaliśmy na Koh Samed- warto było… Basia też świetnie dała sobie radę- była naprawdę dzielna i często przechodziła samą siebie (choć dużo o tym nie mówiła, wiem, że było to dla niej mega-wyzwanie- dzięki Dziubek). Teraz co prawda to odchorowuje i jej stan ogólnie jest średni, ale mam nadzieję, że po paru dniach dojdzie do siebie.
Również nic szczególnie niemiłego nas nie spotkało. Oczywiście drobne kradzieże i nagminne „mylenie się” wydawaniu reszty przez sprzedawców (zwłaszcza w Kambodży, a można było tego nie zauważyć przy takiej ilości zer) i inne naciągactwa się zdarzały. Ale tego trzeba się spodziewać na całym świecie. Od tego jest głowa i negocjacje, żeby ograniczyć niepotrzebne przepłacanie…
Jedyne czego nie udało nam się załatwić to jazda na słoniach.
W Phnom Penh widzieliśmy (myślałem, że będzie to częstszy widok) bandę małp skaczącą po dachach i kablach elektrycznych.
KOSZTY WYJAZDU: Bilet ok.2650/os, wydatki na spanie, jedzenie i inne na miejscu- 750$/os oraz ok.85$ za samolot z Sajgonu. Razem w przybliżeniu na osobę trochę ponad 5000zł. Mieszkaliśmy w niezłych hotelach (zawsze z AC), jedzenie w knajpach 2-3 razy dziennie, dużo jeździliśmy taksówkami i rikszami. Ogólnie nie wydaliśmy dużo. Region dość tani. Jeśli ktoś porównuje koszty do wycieczek, to do ogólnej ceny camej wycieczki, niech jeszcze doda wydatki na prezenty, knajpy, transport i przyjemności. Spotkana jedna taka wycieczka kosztowała (bo pytaliśmy) 8000/os- 2tyg, trasa oczywiście krótsza (również bez Delty Mekongu).Do ceny wycieczki trzeba doliczyć częsty brak posiłków i inne własne wydatki. Ogólnie pewnie ze 3 razy drożej wyjdzie, a zobaczyć można mniej. Jeśli jednak ktoś się nie zdecyduje na wyjazd na własną rękę, niech jedzie jakkolwiek- warto.
Dziękuję mojej kochanej żonie, że była taka dzielna, współtowarzyszom podróży- Marcie, Gosi, Mariuszowi, Radkowi i Jarkowi za towarzystwo, pomoc w trudnych chwilach i praktycznie brak konfliktów (o które bardzo łatwo na takiej podróży). Dziękuję również rodzicom z obojga stron za pomoc w realizacji tego wyjazdu. No i wszystkim, którzy śledzili naszą trasę.
Postaram się jeszcze choć w skrócie opisać i wrzucić parę fotek z wcześniejszych wyjazdów- zapraszam od czasu do czasu na bloga. Kiedy i gdzie pojedziemy następnym razem? Nie mam pojęcia. Teraz marzą mi się tylko narty…
[od Basi]
No fakt, że wyprawę przypłaciłam sporą dawką zdrowia, wygląda na to, że sam odpoczynek nie wystarczy, pewnie trzeba będzie zadziałać szpitalnie...nie będę ściemniać - nie było łatwo, wysiłek dla mnie na 150%...
ale wszyscy co mnie znają - oczywiście wiecie, jaka odpowiedź moja by była na pytanie "wiedząc to wszystko - pojechałabyś jeszcze raz?" ...;))))) czasem myślę, że już mi się włączają poważne zaburzenia instynktu samozachowawczego ;)) ale...jak mogłabym żyć spełniona nie doświadczając takich rzeczy???
Uwielbiam Azję, za każdym razem fascynuje mnie ta magia wyłażąca z każdego kąta tam, z każdego napotkanego człowieka...to tam w jakiś dziwny sposób wydaje mi się, że w życiu jest więcej możliwości niż jest w rzeczywistości ;))
...i wiecie...dojdę do siebie i...pomału, nieśmiało wracam do przeglądania mapy świata...;))) no bo niby że ja nie dam rady???? ;)))))
..noooo...nie dałabym rady - bez Kuby (zwłaszcza bez niego, zawsze jest moim oparciem, wsparciem i...niezbędnością - dzięki Kochanie!), bez wsparcia przyjaciół z podróży, bez serdeczności obcych ludzi...mając świadomość takiego oparcia nie boję się myśleć o kolejnych wyprawach ;)))
...a choróbsko moje paskudne nieubłagane może bardziej zmęczy się tymi szaleństwami niż ja i sobie pójdzie w cholerę...;)))