Kolejnego dnia z samego rana wyruszyliśmy wynajętym jeepem poza miasto na pustynię.
Pierwszym przystankiem było lokalne miejsce, w którym wytwarzane były towary z gliny. Sami mogliśmy pouczyć się tego niełatwego fachu (fot) - co miało różny skutek ;-) Oczywiście można było kupić różne piękne rzeczy, ale z cenami to pan przesadził :-(
Potem bezdrożami dojechaliśmy do wiosek (fot) na totalnym odludziu. Podczas zwiedzania jednej z nich pan (nieźle już naćpany) przygotowywał przy nas, w sposób tradycyjny porcyjkę opium. Częstował nas, ale głównie z powodów warunków w jakich je przygotowywał odpuściliśmy sobie - woda z którą to mieszał była aż szara...I tak ryzykowaliśmy malarię w ogóle się nie zabezpieczając, to choć amebę mogliśmy sobie odpuścić…
Następnie trafiliśmy do wioski, w której wytwarzano ręcznie chodniki i kilimy (fot). Oczywiście był czas na komerkę, by nabyć te cuda za jakąś niebotyczną sumę - absolutnie się nie skusiliśmy.
Wycieczka trwała cały dzień. Po drodze podziwialiśmy pustynię (fot), dzikie zwierzęta: gazele, bawoły, wielbłądy i inne, oraz wioski i zachowania ludzi. Trafiliśmy nawet na pogrzeb - to nasz kierowca powiedział nam o nim, bo wyglądał osobliwie - panowie byli ubrani na biało a panie kolorowo.