Autostrada do Agry dość szybko pozostała nią tylko z nazwy. Droga biegła przez wioski i wyglądała jak zwykła szosa ze skrzyżowaniami, światłami i po jednym pasie w każdą stronę. Po drodze stanęliśmy w jakimś dworku na jakiś obiad.
Około południa dotarliśmy do Fortu (fot). Nie bardzo chciało nam się go zwiedzać, bo był bardzo podobny do tego w Delhi. Upał był masakryczny, a musieliśmy nieco oszczędzać siły - następny sen w łóżku szykował się za trzy noce w domu.
Za to Taj Maral fantastyczny (fot). Trzeba było zacisnąć zęby na tłumy ludzi i drobne szczegóły (np. brak wody w basenikach, godzinną kolejkę w prażącym słońcu do przejścia przez bramkę wykrywaczy metalu i sprawdzaczy biletów, ale było warto.
Potem zabrali nas do fabryki artykułów marmurowych przeróżnie inkrustowanych (fot) w cenach z wielooooma zerami, a na koniec na obiad do super wypasionego hotelu. Jedliśmy w wielu miejscach w Indiach - na ulicy i w przydrożnych barach, ale pierwszy raz akurat tam się podtruliśmy…