Ode mnie tylko tyle, że rano był „malezyjski mróz” rano 17stopni! Wieczorem dodatkowo ulewa, ale wycieczka super!
{@ Basi} Noc kosmiczna w naszym maleńkim „przedziale kolejowym” – hostel jest mega klimatyczny, ale każdy odgłos dociera do nas przez…hmmm…dziurę w ścianie? okno na korytarz, ale bez szyby, z żaluzja i zasłonką tylko. Głośno do późna w nocy, rano od 5.00 też nie lepiej…Po tradycyjnie hinduskim śniadanku jedziemy busem z naszego hostelu (40RM 5h wycieczka) na wzgórza herbaciane…w szalonym pędzie po przerażających serpentynach pniemy się w górę…nawet przepaści i mijanki z innymi autami nie stresują, tak bardzo jesteśmy oczarowani tym co widzimy…przepiękne dywany puszystej zieleni na zboczach gór, w kilkunastu odcieniach zieleni, w specyficznym świetle poranka…i dżungla oczywiście wszechobecna jak wszędzie tutaj. Nasz K.O.-wiec sympatyczny, opowiada to co ma opowiedzieć, na przystankach na zboczach, kiedy my miętolimy świeże listki herbaty i cieszymy się jak dzieci z widoków dookoła. Opisuje sposoby zbierania herbaty, jakieś kosmiczne liczby hektarów upraw…Ciekawe, że tu w Cameron tylko czarną herbatę robią, nie ma zielonej. Podobno nie te warunki klimatyczne…Na jednej z plantacji dłuższy postój, już sami nie wiemy, które miejsce jest „to najpiękniejsze”. Odwiedzamy starą fabrykę herbaty – gdzie przygotowują ją do wysłania do KL do pakowania i dalszej drogi. Po drodze jeszcze na wieżę widokową na prawie 2500m, i znowu te widoki wyłaniające się odcinkami z chmur…Krótki trekking przez dżunglę – z Kubą osobny zrobiliśmy, bo reszta poszła na dłuższy spacerek. Jakieś jeszcze plantacje truskawek – no, truskawki jak truskawki, soczek był pyszny…A, i jeszcze farma motyli i robali wszelakich, z wężami, skorpionami i…nie wiedzieć czemu…królikami (!?). Motyle bajkowe, było ich tak dużo, siadały na ubraniach, na wyciągniętych dłoniach – niektóre wielkości takiej dłoni właśnie, w locie wyglądały jak małe ptaki. Głodni i nieco zmęczeni wracamy do hostelu, teraz plany na jutro – dalej na pólnoc.