Oj ciemno, oj nerwowo się zrobiło... Jedziemy, a tu nic - nawet wiosek żadnych. Po wyjeździe z Mariboru, mijaliśmy raptem pojedyncze domki... Gdzie my na tym zadoopiu nocleg znajdziemy! Wjechaliśmy do Chorwacji, od razu góry - tu musi coś być do spania, w końcu góry. U nas w górach w każdej wiosce jest spanie. Ale wcale tak lekko nie było. Zauważyliśmy jakieś kierunkowskazy na atrakcję turystyczną - to chyba trzeba jechać, bo muszą gdzieś ci turyści spać...Jednak droga była mniejsza i węższa, drugie auto (o ile by w ogóle jechało!) nie bardzo miałoby gdzie nas minąć. Atmosfera w aucie coraz cieplejsza, a za oknem dzicz, i ciemności. W końcu... jest - światełko! górska miejscowość, choć wyglądała na wymarłą i była naprawdę niewielka, dawała spore nadzieje. Obeszliśmy z Mankiem ze dwa czy trzy pensjonaty. Miejsc nie ma, ale jakiś hotel duży niedaleko. No cóż nie o hotelu marzyliśmy, ale teraz bierzemy wszystko a i kasa nieważna - BYLE DZIEWCZYNY MIAŁY SPANIE!!! (wszystkie trzy z resztą).
Postanowiłem jeszcze przejść się po jednej ulicy. Niemal zapomniałem jak trudno dogadać się w tym kraju w jakimkolwiek innym języku jak Chorwacki. Pełen sukces. Załatwiłem domek - aneks z łazienką, kuchnią i dwoma sypialniami (for). Właścicielką była urocza (choć brzydka jak noc)- starsza pani nazwana przez nas Babcia Chorwacka (zaraz wyjaśnię dlaczego).
Miejscowość nazywała się Krapinske Toplice i jak sama nazwa wskazuje w pobliżu były termy. Z Mariuszem pojechaliśmy po pieniądze do bankomatu, bo nic z kun nie mieliśmy, a zakupy też wypada zrobić. Nocleg wydaje mi się że kosztował około 200zł za cały domek, ale dokładnie nie pamiętam.
Babcia Chorwacka wyszła stąd, że Weronika była strasznie zakręcona jak pani do niej ciuciuciu po chorwacku robiła. Minę miała niezłą, bo niby rozumiała "ładna" i inne pojedyncze słowa, ale co ta kobita do niej mówi, to nie bardzo. Więc się dziecku wyjaśniło, że to "babcia chorwacka" i nie musi jej do końca rozumieć...Wesoło było!