{Kub} W Granadzie (a raczej jej obrzeżach) zabukowałem camping „Maria Eugenia”za jakieś 26E za pokój. No i całkiem fajne lokum... Jedyne co nas lekko strzeliło, to temperatura, która na samochodowym wyświetlaczu pokazywała 41 stopni w cieniu. Potem, w mieście okazało się, że jest nawet 43- a to już zacny wynik. W pokoju miało nie być klimatyzacji, więc dwie kolejne noce zapowiadały się dość atrakcyjne.
Klimat miejsca, jak wspomniałem bardzo sympatyczny. Pokój, który chciała nam pokazać właścicielka miał znajdować się na piętrze z dwu kondygnacyjnego... hmm... baraku?! Próbując załatwić pokój na parterze, właścicielka zaproponowała go za 30 (zamiast standardowo 35E) z racji toalety w pokoju (pokoiku raczej). Zgodziliśmy się na zmianę tym bardziej, że pokój był dosłownie 10 metrów od kempingowego (pustego) baru i jakieś 20m od basenu. Samochód zaparkowaliśmy niemal tuż pod drzwiami. Potem okazało się, że nikt nie pamiętał o dopłacie, a jak chciałem o niej przypomnieć, koleś z obsługi powiedział tylko „don't worry, it's ok”. No i luzik...
Trapił nas jednak niezły głód. Strasznie trudno zamówić w tym rejonie jedzenie o „normalnej” porze - jak my normalnie jemy obiad, oni piją piwo i przegryzają zakąski (zresztą robią to od rana... a to Polacy ponoć dużo piją ;)). Kolację (czy po naszemu obiad) można zamówić dopiero po 20:00. No to zamówiliśmy co można było - zapiekane kanapki (2,5E szt) i zapiliśmy piwkiem czekając na „porę obiadową”, na którą ochota nam przeszła po zakupach w spożywczym.
Ta toaleta (i natrysk nawet), była dość dumnie nazwana - żeby usiąść na kibelku, jedną nogę trzymałem pod prysznicem. Ten z kolei był na 1,5 mojej stopy, a do tego osłonięty postrzępioną zasłonką. Kąpiąc się mieliśmy tylko miejsce do stania na baczność, no... ciasne, ale własne.
{Basia} Oczywiście od razu basen – zbawienie w tej temperaturze. Dziwnie pusto, spokojnie. Wieczorem ruszyliśmy do Grenady na rekonesans. Pojeździliśmy po mieście, trafiliśmy na Plaza de Toros – jako, że pora późna (po 19.00), nie było żywej duszy...Ganialiśmy sami po arenie, właziliśmy na trybuny i do boksów byków. Nikt nas nie „pilnował” (wjazd 3E)