Noc, mimo 6-cio godzinnej zmiany czasu, wszyscy przespali bardzo dobrze. W hotelu mieliśmy opłacone śniadanie, które przed 10 zdjedliśmy.
Potem plaża i pływanie w tej "paskudnie" goracej wodzie. Mielismy zamiar wynając skutery i zrobić objazd dookoła wyspy, ale o 12 już nigdzie ich nie było (zwykle biora je rano - kosztuja ok 250B/dzień). W biurze podróży, pani poleciła nam objazd odkrytym busem.
U niej też zamówiliśmy łódź na jutro oraz bilety powrotne do BKK. Korzystaliśmy tez z internetu (1B/1min), ale tak tam było goraco, ze 15minut to maks. Wymieniliśmy też kasę, choć bylem zdania, że trzeba to zrobić w banku. Mimo tego zamieniliśmy po targach po 100$ na parę - kurs 31,9/$ (cena lepsza niz na lotnisku). Nastepnego dnia okazalo sie, ze kurs w banku - 32.88. Od tej pory ochrzcilismy kobitę z tego biura "cinkciara" i się jakoś przyjęło.
Na ulicy zgarnęliśmy gościa z zadaszonym busem i za 1500B/bus wybraliśmy się na 5-cio godzinną wycieczkę.
Po drodze piękna, dzika plaża, stare miasto Lanty, punkt widokowy z obiadem i las mangrowy (namorzynowy). W starym mieście ciągle widać efekty tsunami, np. łodzie w dziwnych miejscach na ladzie. Zresztą na każdym kroku sa strefy zagrożenia tsunami, drogi ewakuacji w razie czego.
Wieczorem - koniec szpanowania - przenieśliśmy sie z Dybasami i Jarkiem do tańszego hostelu, a Mańki "burżuje", szaleli dalej w starym. Zamieszkaliśmy 300 m dalej - tuż przy plaży i knajpie, w której jedliśmy dzień wcześniej. Dybasy za chatkę bambusową bez AC zaplacili 500B, a my obok za trójke klimatyzowaną 1000B. Bardzo fajnie i tuż przy tej klimatycznej rastafariańskiej knajpce Cabbana Bamboo, o której jutro....