… no to sobie posapałem… nici ze snu. To nie ma podtekstu rasistowskiego (a może ma- sam już nie wiem, ale oni naprawdę zachowują się inaczej). Siedziałem gdzieś w środku autobusu. Mimo wszechpanującej nocy, z przodu jakieś młode murzynki śpiewały sobie jakieś kretyńskie piosenki, nie bacząc, że inni (czytaj JA) chcą spać. Obok- dwóch gości chrapało tak głośno, że szyby się trzęsły, a do tego na fotelach z tyłu siedziała matka z trzema małymi murzynkami, którzy tak darli japę (całą drogę ryczeli), że na pewno wyrosną z nich jacyś piosenkarze.
Wysiadłem na dworcu w Mobile bardzo wcześnie rano (jeszcze nie do końca zrobiło się widno). Minęły jakieś 53godziny od wyjazdu, praktycznie bez snu. W sumie nie miałem pojęcia gdzie jestem (w mieście przez rok, byłem dwa razy), ale jakoś dotarłbym na Uniwerek. Tylko dokąd mam jechać. Jaro pewnie wyjechał na zawody, a do ludzi to najwcześniej za jakieś 4 godziny. Rozłożyłem się więc na masakrycznie niewygodnych, dzielonych co jedno miejsce, metalowych siedzonkach poczekalni i nie wiem kiedy, ale chyba odpłynąłem (w każdym razie czas minął dość szybko).
Jako, że nie wiedziałem jak inaczej dostać się na uczelnie (tam nie ma komunikacji miejskiej w postaci np. autobusów), wsiadłem w taksówkę i kazałem zawieść się pod mój akademik [fot].
Po ok.57 godzinach zapukałem do drzwi pokoju, w którym na szczęście zastałem Jarka. Rozchorował się i nie pojechał- mogłem śmiało wracać od razu z autobusu. No cóż, musieliśmy się przywitać zakupionym w duty free „witaczem” (po 4 godzinach od przyjazdu, bo wcześniej oczywiście trening i jedzenie).
Witanie trwało ponad 8 godzin, więc po tym czasie, w końcu po prawie 70 godzinach mogłem położyć się spać.