Noc była okropna. Wichura zerwała się z gór i połamała nam namiot. Całą noc musiałem zapierać połamany stelaż. Na dodatek myśli trudne o Romanie.
Rano poznaliśmy miłych Łodzian [fot]. Koleś trochę mówił po Chorwacku, bo z nimi tylko po Chorawacku można się dogadać. Oczywiście sami improwizowaliśmy i polsko-rosyjski niekiedy zdawał egzamin.
Rano wszyscy byli pełni zapału i gotowi do poszukiwań. Aż nadnaturalny optymizm buchał z każdego. Złość- tylko w połączeniu ze słowami- typu- jak go znajdziemy, ma niezły wpierdziel (pewnie by miał…)
Nie pamiętam już dokładnie faktów, które następowały po sobie, więc mogą mi się pomylić. Tak, czy inaczej, przyjechała policja i zadawała idiotyczne pytania typu- czy Roman miał problemy rodzinne i czy się kłóciliśmy. Wszystko rozumiałem, ale może zaczęliby od opisu stroju, za nim zaczną podejrzewać morderstwo, czy samobójstwo…
Motorówka policyjna szukała go w okolicy, wydaje mi się, że tego lub następnego dnia, przyleciał z Zagrzebia helikopter. Wiem, że pomagała też ambasada francuska i polska.
Zapytaliśmy właścicielki campingu, czy możemy się jakoś dostać na wyspie Pag, twierdząc, że on tam pewnie jest. Staruszka, jakoś się wtedy denerwowała i pokazywała, że to nie możliwe by tam był. Myślimy- co ona gada.... Mimo to (bo nie rozumieliśmy wiele) wyglądała na mocno przekonaną o tym co mówi.
Pod wieczór przypłynęła motorówka policyjna z przebitym pontonem… tym pontonem.
Ten widok zadziałał na wszystkich okropnie. Było jednak już bardzo późno i zaczęło robić się ciemno. Wszyscy zaprzestali poszukiwań do następnego dnia.
Oczywiście próbowaliśmy nie wpadać w panikę i przez to humory mieliśmy lepsze niż wskazywałaby sytuacja, ale to normalna reakcja obronna. Ciągle byliśmy pozornie przekonani, że Roman siedzi gdzieś w jakieś wiosce (pewnie na wyspie Pag), bo w nocy przebił mu się ponton…
Takie pomysły snuliśmy z nowo poznanymi znajomymi z Łodzi i Gaelle, popijając ciepłą Rakiję.