W nocy znowu wiało.
Rano nikomu nie było już wesoło i nawet łudzić się było trudno. Policja przywiozła znalezione wiosło. Za każdy razem jak zbliżała się motorówka, serce stawało nam w gardłach.
Stwierdziliśmy, że czas zadzwonić do rodziców Romana i powiedzieć co się dzieje. Było z tym trochę zamieszania, bo oni w Polsce na urlopie (gdzieś na południu), a komórek nie mieli. Basia- jako początkujący psycholog, powiedziała najdelikatniej jak się da o co chodzi… A może dzwoniliśmy jeszcze wczoraj… nie pamiętam, w każdym razie zdaje się, że późnym wieczorem byli na miejscu.
Trzeba przyznać, że okoliczni mieszkańcy byli bardzo mili- Przynosili nam ciasta i chleb (chodź o nic takiego nie prosiliśmy).
Nie mogąc dłużej siedzieć bezczynnie, spytaliśmy się jeszcze raz jak tam jazda na wyspę. Pani wtedy zebrała towarzystwo (ze cztery inne babcie) i pojechaliśmy.