Rano zaczęła się mega-ulewa. Deszcz lał z taką intensywnością, że namioty były ubłocone po szczyt. Najlepiej byłoby olać z tym deszczem również kolejną noc w tym miejscu, bo niebo nie zapowiadało rychłej poprawy pogody. Tak mokre jednak namioty bardzo trudno byłoby spakować w takich warunkach. Na dodatek Weronika dała wszystkim czadu i od 4 rano nikt nie spał i zmęczenie było ciągle spore.
Postanowiliśmy zapakować się do aut i zwiedzić okolicę, licząc, że aura zacznie nam sprzyjać. Na szczęście około 13:00 przestało padać i wyszło nawet słońce. Jeszcze w trakcie deszczu szukaliśmy miejsca na lunch. Znaleźliśmy restaurację na plaży Balatonu. Zostałem wysłany na zwiad, choć nie bardzo mogłem dostać się do środka. Wszystko pozamykane, a knajpę otaczał płot. W końcu wpuścił mnie ktoś (nie wiedziałem dlaczego przez kuchnię??) do środka. Zawołałem resztę ekipy, bo było miło. Potem okazało się, że problem wejścia wynikał z faktu, że knajpa znajdowała się na terenie płatnej plaży (fot). W ten sposób na "krzywy ryj" uniknęliśmy niemałej opłaty (w cenie pizzy, którą zjedliśmy:) ). W trakcie przekąski wyszło słońce i mogliśmy udać się na spacer, oraz wykorzystać darmowe Wi-Fi na terenie plaży.
Po spacerze pojechaliśmy na cypel Tihany (fot) skąd miał rozlegać się wspaniały widok na jezioro. Miasteczko urocze, a widok z pobliskiego opactwa faktycznie ekstra.