{@Basi} Autobus bez Klimy (i z wyłamanymi fotelami (fot)) (na inny nie było miejsca) – dobrze, że słońca nie ma palącego, bo i tak gorąco…siedzenia wyłamane, karaluchy biegają po podłodze, taki standard ;))…po 3 godzinach (bilet ok.20zł) dojechaliśmy na miejsce. Wymemłani nieco obstawiamy opcję taxi i jedziemy do China Town. Okazuje się, że dziś akurat święto w wiosce, z miejscami problem, ale znajdujemy hostel Cheng Ho, pokoje znowu bez okien (chociaż pan z recepcji twierdził, że przecież wszystkie mają okna – owszem - takie na korytarz ;)) ) Pokój z AC bez łazienki 60 RM – normalnie 50, no ale dziś święto…Od razu spacer po mieście, bardzo przyjemne miejsce, słońce wyszło, coraz większy upał. Tym razem obiad w chińskiej (a jakże) knajpie – słabiutki…Wieczór na balkonie hotelu (fot) – pierwsze odkrycie – meczet 50m obok, muezin głośniki ma podrasowane…o zachodzie nie dało się rozmawiać tak głośno :)) Rozmawiałam z jakimś Malajem – pytał standardowo o nasz kraj, ile mamy pór roku i za ile kasy tu przyjechaliśmy. Potem przyszli 3 Niemcy na pogaduchy, wrócili chłopaki z Kasią ze sklepu i wreszcie spokojnie można odsapnąć…chillout…
PS. Na wniosek Jacka mamy zapisywać złote myśli dnia bieżącego…dzisiejsza nie nadaje się do publikacji ;))