Z uwagi na to, że mam w sumie zadanie organizacji kolejnych dni wycieczki (albo i wyjazdu) Basia tym razem będzie pisała więcej. Niby wszędzie mamy wifi, ale jeżeli już się połączymy (co jest rzadkością), jego szybkość jest… no taka azjatycka. Dlatego bloga piszemy w WORDzie. Dziś postaram się wrzucić zdjęcia także do poprzednich dni.
Napiszę trochę o tym, jak to szukaliśmy w KL noclegu. Z Jackiem wchodziliśmy do każdego hotelu, hostelu i guesthouse’u, ciężko je niekiedy wypatrzeć w gąszczu reklam i stoisk (zasłaniały wejście). Byliśmy przez te 1-1,5h w dobrych kilkunastu. To było bardzo ciekawe przeżycie- te klimaty i różnorodność była drastyczna. Ceny za 2-ki (wraz ze śniadaniem lub łazienką) wahały się (wchodziliśmy oczywiście do tych na oko wyglądających na tanie) od 50-110RM (55-120zł). Większość zamknięta szczelnie na kratę (nie zawsze wiadomo było jak się dostać do środka), w 80% nie było już wolnych pokoi. Pierwszy (La Village z Lonley Planet) z wejściem prowadzącym przez mega wąskie i mega długie, strome schody. Na każdym stopniu po bokach stały piramidy butów, które trzeba zostawić przed wejściem do środka. Było ich tam mnóstwo. W środku bardzo słabe światło, na hamakach, ławkach i podłogach- wszędzie śpią rezydenci. Jeden- ten na ławce wyglądał szczególnie wyjątkowo. Miał z 60-70 lat, strasznie chudy, miał chyba brodę, był opalony na heban, siwe dredy... Spal bez ruchu, nie przejmując się tym co dzieje się w około. To był niezły sqat… Inny był małą zieloną dżunglą, z kamyczkami na podłodze i wielkimi rybami w ogromnym akwarium. Jeszcze inne były ohydne, a kolejne całkiem zwykłe.
Prośba- jeśli ktoś próbuje się z nami kontaktować „na sygnał telefonu” to niech nie próbuje- nie wiem kto do nas dzwoni, bo nie ma identyfikacji numerów, więc nie odpowiemy na sygnał.
Acha, strasznie oporni są na targowanie- jak się przesadzi z ceną, to olewają i nie chcą gadać, ceny z kolei mają dość wysokie. Jeśli chodzi o ciuchy i różne pierdoły to porównując z np. Indiami ze dwa razy drożej. Często ceny mają ustalone i nie chcą nawet 10% zjechać, a i u nas można dostać niewiele wyższą cenę. Nawet w kantorze za wymianę 300 USD nie chce zejść nawet o 0,01. To już nawet w Polsce wytargowałem 10x więcej, na co tu nie chcą się zgodzić. I dobrze - nie trzeba się tym martwić… po prostu mniejsze zakupy… Raz hotel zjechaliśmy z 100/ za noc do 180/ za dwie, ale po tych targach....i tak nie zostaliśmy ;).
{@Basi}Noc mało spokojna, jet lag dopada - zwłaszcza Kubę, którym w nieprzytomnym widzie miotają psychopatyczne zapędy jakieś, po przebudzeniu o 2:30 wysłuchałam wywody schizofrenika na tematy bliżej nie określone :)) Całe szczęście rano mu przeszło…Śniadanie w cenie hostelu, ale dwie uliczki dalej, w knajpce połączonej z muzeum. Taxi na dworzec autobusowy – i tu ciekawostka – taniej złapać taksi na ulicy, niż po nią zadzwonić…ale nam i tak załatwiła Pani z hotelu - kurs za naszą kaucję za klucze po prostu. Bilety 12,50 RM do Kuala Lumpur. Na naszym stanowisku odjazdu stał super autobus, fotele leżące itp… zapakowaliśmy się, za chwilę nas wywalili, bo to nie w ta stronę jechało. Dla nas podjechał stary rzęch, ledwo działająca klima, upchany do ostatniego miejsca. Szybciutko jakoś minęły te dwie godziny i już KL. Wysiedliśmy na ogromnym nowoczesnym piętrowym dworcu, pociągiem do centrum za 2,20 RM, brązową linią do stacji Masaji Jamek. Z Kasią czekałyśmy z bagażami, chłopaki poszli szukać hotelu (godzinę im zajęło…). Jesteśmy w chińskiej dzielnicy – bo tu mieszkamy w Dragon Inn za 75 RM/room z łazienką. Od razu na miasto – bo trzeba zobaczyć te wieże…Petronas Towers imponujące, ale nie wjeżdżamy na kładkę, bo autochtoni mówią, ze lepszy widok z wieży telewizyjnej – wyżej się wjeżdża – i to o 100m. No i żeby wyjazd był pełny zaliczamy burzę monsunową…ulewa trwa ok.2 godziny, a po ulicach KL płyną rwące rzeki (z drałującymi z prądem szczurami…). Z taksówki nie da się wysiąść za pierwszym podejściem, taksówkarz żarty sobie robi otwierając drzwi na skrzyżowaniach - woda prawie wlewa się do auta…Oczywiście po kolejnych dwóch godzinach po rzece nie ma ani śladu. Jeszcze nocny targ w naszej dzielnicy i spać.
PS. Dzisiejsza ZŁOTA MYŚL WYJAZDU nie nadaje się do publikacji :).