{@Basi} Na Ko Lipe kolejna „granica” – na plaży budka, celnicy w koszulkach mc’donalds, zamieszanie, z celnikami rozmowy w stylu – „czyj to paszport? – mojej żony, tam gdzieś poszła…”, pieczątka na słowo i następny :) Oczywiście chłopaki wyruszyli na poszukiwanie noclegu, a my z Kasią położyłyśmy się w knajpce na plaży. Piasek niezwykły – sproszkowana biała rafa o konsystencji mąki. Przy brzegu leniwie bujające się longtail’e i dookoła ludzie działajacy jak na „slow motion”...Próbowałyśmy zamówić kawę – tubylcza dziecina szturchała śpiąca barmankę, ta otworzyła jedno oko i z otępiałym spojrzeniem olała nas i kimała dalej…Chłopaki przyjechali z taxi motorem – zapakowałam się na przyczepkę z bagażami, reszta spacerkiem za nami. Bungalowy w środku tej maciupkiej wyspy w środku dżungli w „Bonus” miały kosztować 600 BTH. Jak pan nas kasował był w stanie na tyle wskazującym, że wziął - nie wiedzieć czemu - 500. Bambusowe maleństwa na słupkach, materace z moskitierami, fan, łazienka prawie pod gołym niebem. W podłodze całe szczęście takie dziury między deskami, że mega karaluchy uciekały prawie niezauważone. Mniejsze żyjątka z zapałem wcinał gekony – także na wyposażeniu całe szczęście. Wieczór dla odpoczynku, rano obudzeni przez małpy skaczące po dachu od razu zaczęliśmy realizować wymarzony plan przeniesienia się na plażę – dziś już miały być wolne wypatrzone wczoraj wieczorem chatki. I były! Cena od 500-1000 BTH w zależności od odległości od wody – czy na plażę jest jeden krok, czy 30. Wolne były tylko te kilkanaście metrów od plaży – no cóż, przeżyjemy ;) Chatki też bambusowe, ale jeszcze bardziej klimatyczne, wyposażenie takie samo, no, plus maleńki bambusowy stolik, krzesła na tarasiku i różowe latające żaby w łazience. Większość dnia na plaży, nurkowanie przy rafie. Słońce tylko z rzadka przebijało się przez chmury, a i tak wieczorem mimo ciągłego smarowania się filtrem 15 jesteśmy zjarani do bólu...ok.21.00 konkretny monsunowy deszcz, ale 30 min. i koniec. Mimo to ciągle ciepło, nie spada poniżej 30C w nocy. Miejscowi tutaj to potomkowie piratów, tacy morscy cyganie. Wiosek-ośrodków jest tu kilka, no w sumie poza tym za dużo tu nie ma. Błogi spokój i życie na zwolnionych obrotach. Wszystko zawiera się w tajlandzkim „mai ping rai” - „mniejsza z tym, po co się przejmować”…Wyspa ma jedną piaskową ulicę, przy której są sklepiki i knajpki, wbrew wcześniej zdobytym informacjom jest gdzie wymienić pieniądze, nie ma ani jednego samochodu, parę motorków i łodzie. I te cudne tajskie pat taje…mmmm, i wszelki seafood na grillach na każdym kroku…Co tu dużo pisać – raj…Pewnie zrobimy przerwę we wpisach, bo pławimy się w nicnierobieniu tu przez kilka dni. Pogubiłam się jaki dzień tygodnia dzisiaj, to chyba dobrze? ;)
[Kuba] Kolejne dni (2-3) będziemy siedzieć tu. Internet masakra - o zdjęciach mogę zapomnieć. Chyba dopiero w domu wrzucę. Odezwiemy się niebawem