Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że kiedyś będzie trzeba stąd wyjechać… Ach te przeczucia- chociaż raz by się nie sprawdziły ;) I to mimo tego, że przedłużyliśmy pobyt tutaj jeszcze o jeden dzień, w porównaniu do tego co mieliśmy zaplanowane. Teraz to trzeba śmigać i to szybko, żeby zdążyć na samolot. To będzie nasza piąta noc na wyspie. Jesteśmy na plaży Sunrise Beach. Jutro o 9:30 z plaży Pattaya, po drugiej stronie wyspy mamy speed boat’a. Bardzo często większe łódki nie dopływają do samego brzegu- trzeba wziąć małą łódeczkę tuk tuk- tak zwanego long taila i dopłynąć do platformy. Niezły sposób na zarobek dla wszystkich. Plus jest taki, że niezależnie jak daleko się płynie płaci się 50BHT za osobę, a jako, że mieszkamy jakieś 40-50 metrów od wody, będziemy mieli do pokonania (o ile nie będzie zbyt dużej fali) tylko tyle z plecakami a nie jakieś 800 metrów. Plaża na której jesteśmy jest nieco węższa od innych (za to bardzo długa), ale często wieje przyjemny, orzeźwiający wiaterek. Z drugiej strony wysp jest straszna duchota (a przy jakiś 35 stopniach i słońcu- wiadomo…)
Wiem, że miałem nic nie pisać w trakcie pobytu tutaj, ale obok naszych domków jest bardzo ładny ośrodek (Gipsy) w którym mają wifi do którego drobnym podstępem udało mi się wydębić hasło. Często rozłącza, ale jak już złapie to działa lepiej niż w tym całym sławnym na całą wyspę Pooch’u (bar, w którym dumny napis głosi: „hi-speed free wifi”) Udało się nam stąd nawet dowiedzieć o śmierci Szymborskiej, prowadzeniu Kowalczyk w PŚ i sprawdzić pocztę. Za jakieś 3-4 godziny po kolacji postaram się wrzucić do tego wpisu jakieś zdjęcie. Kto wie…
Wczoraj zrobiliśmy spacer do „Moutain Resort” - jedynego drogiego ośrodka na skale, z którego jest piękny widok na wodę i piaskowy cypelek. Idzie się na Sunset Beach plażą (robiłem to drugiego dnia, ale trzeba niekiedy wchodzić po pachy do wody, żeby ominąć skały), ale my poszliśmy lądem. To około kilometra w poprzek wyspy w strasznym upale i stromym podejściem na koniec. W związku z tym musiałem kołować jakiś inny powrót. Jacek odpoczywając w tamtej village usiadł akurat obok jednej z chatek, więc korzystając z okazji, że wyglądamy jak tamtejsi „miejscowi”, zagadałem hotelowego kierowcę meleksa, by zawiózł nas na Sunrise. I tak za darmochę wróciliśmy do hotelu. Wieczorem porządna i bardzo przyjemna burza, oraz w końcu kolacja ze świeżo dowiezionych owoców morza. Wzięliśmy pół kilo niedużych małż (75BHT) na czworo, z Basią po jednym dużym (i przepysznym) krabie (80BHT/szt). Jacki wzięli na spróbowanie dużą langustę (za 40BTH) do tego zamówiliśmy na dopchanie 3 pat taje i cztery fanty. Razem zapłaciliśmy około 60złotych, a wyżera na całego.
Dziś z kolei wynajęliśmy kajak (100BTH pierwsza godzina i 50 każda kolejna - dodatkowo maska z rurką za 50), by popłynąć (każda para po godzinie) na pobliską mini wysepkę na nurkowanie. Oczywiście nie obeszło się bez ofiar. Basia starła na rafie trochę stópkę, ja za to, nieco poważniej pod kostką (dobrze, że mamy plastry, bo dość długo lała się krew).W końcu widzieliśmy nasze ulubione papugoryby, kolorowe cos jak skalary, śliczności tak duże, że u Taty w akwarium nie miałyby jak zakręcać ;) Nie wiemy, jak fachowo nazywają się pozostałe żyjątka, ale i tak opisywanie jest bez sensu, bo trzeba to zobaczyć na własne oczy.
{@Basi} Dziś wreszcie udało mi się wstać na wschód słońca, żeby porobić fotki. Spotkałam Kasię na plaży – na mężów nie było co liczyć, Jacek od 4 dni upierał się na tai chi na plaży przy wschodzie, ale nie udało mu się wstać. Kuba to się nawet nie zorientował, że wyszłam z chatki ;)) Wschód i zachód na tej szerokości geograficznej są ekspresowe. Najpierw było przyjemnie chłodno, ale wynurzające się z Morza Andamańskiego słońce sekunda po sekundzie oblewało mocniejszym żarem, tuk tuki ruszyły leniwie wzdłuż brzegu hałasując po swojemu, psy zaczęły ganiać się po plaży, coraz więcej ludzi wyglądało ze swoich chatek… Zachód słońca jest bardziej romantyczny, ale wschód ma w sobie jakiś mistycyzm.