W trakcie 4-5 kolejnych godzin podróży mijaliśmy z kilkadziesiąt blokad policji i wojska. Na wielu z nich druty kolczaste, okopani workami z piaskiem strzelcy i namioty wojskowe lub SWAT. Co jakiś czas kazali nam zjechać i robili indywidualne trzepanko w poszukiwaniu (chyba) broni i innych atrybutów terrorysty. Widać, że sytuacja tutaj naprawdę jest niewesoła. Na jedynym w przystanku, na stacji benzynowej, wiele osób (wyglądali na cywili) chodziło (i jeździło) z karabinami. Wesoło :)
Autobus wywalił nas na granicy. Sami nie byliśmy pewni czy to ta, o którą nam chodziło. Dziarsko jednak poszliśmy dalej. Tradycyjne odprawy, przejście jakieś 200m na kolejną i wróciliśmy do Malezji.
Było już ciemno, miejscowość to raptem parę domków, a do Kota Bahru mamy jeszcze ok. 40km. Na szczęście złapaliśmy jedną - jedyną taksówkę w okolicy. Po krótkich targach zawiózł nas za 50RM do hotelu, który pozwoliliśmy mu wybrać. Droga zajęła około godziny.