Droga do kamiennej wioski zajęłam nam z tymi atrakcjami wreszcie cały dzień. Droga przez dość wysokie góry, więc ciągle serpentyny. Nawigacje – telefonowa i samochodowa – namiętnie dawały totalnie odmienne sygnały, co do drogi naszego przeznaczenia. W połowie dnia zadzwonił pan Portugalczyk, u którego Kuba zaklepał chatkę...martwił się, że nie trafimy...Fakt-bez nawigacji marne byłyby szanse. Ale jak wieczorem zajechaliśmy (prawie prosto w ramiona zniecierpliwionego Portugalczyka i jego żony) to dech nam zaparło...Kilka starych domków z łupków skalnych w oliwnym gaju na zboczu góry...Wszystko wyglądało jak skansen, albo plan filmowy...Nasz domek ze schodkami – oczywiście z łupka – był pośrodku tej...wioski? W sumie z 7 domów na krzyż...Przez obniżone drzwi ze starych desek weszliśmy do przeuroczego wnętrza...była i żeliwna koza nawet – ale wiadomo, że nie odpalimy jej – bo ok.19.00, a tu ciągle 38 stopni...Za ścianą z desek super klimatyczna łazienka. W pokoju podwójne łóżko, fotel, półki w ścianach – oczywiście z łupków, no i....tajemnicze drewniane małe drzwi – niestety zamknięte na amen. Mili gospodarze pokazali co i gdzie, pomachali i pojechali do domu. Zostawili otwartą kuchnię z winami i pełną lodówką z przykazaniem częstowania się. Jako, że mieliśmy świeże zapasy, to nie skorzystaliśmy. A my zostaliśmy sami w całej wiosce...Przetrwaliśmy w tej gorączce do późnego wieczora. Z piwem i winem siedzieliśmy parę godzin na ganku gapiąc się na jaszczurki śmigające po ścianie – totalne odmóżdżenie ;) Późno w nocy był plan, żeby w chatce pogasić światła „antykomarowo” i pootwierać drzwi i okna żeby odrobinę przeciągu zrobić (bo chyba oczywiste, że w zabytkowych chatkach z kamienia klimatyzacji brak). Zawału nagle prawie dostałam, jak bezszelestnie na nasze pięterko wlazł wilkor jakiś i grzebał nam w siatkach...biedne psisko też chyba zawału dostało tak go wystraszyłam ;)