Jak wspomniałem nie jestem pewien, czy tak się poprawnie nazywała wioska w której spaliśmy, ale raczej tak...(składała się ze 100 metrowej ulicy i wodospadziku). W każdym razie nie to było naszym celem, a święta góra Emei Shan. Sama miejscowość była tuż u jej stóp. Znaleźliśmy bardzo tani i miły Hostel (Teddy Bear), w którym właściciel (bardzo miły pan) szykował nam ekstra żarcie.
Dojechaliśmy do niej busem (tak żeśmy się targowali, że kierowca nie odpowiedział nawet "sie sie" (dziękuję) sprawiał wrażenie śmiertelnie obrażonego… ale to jego problem- pojechał więc na pewno nie dokładał…
Po przyjeździe i kolacji trzeba już było spać, rano 2-dniowa wycieczka pod górę.