Więc dalej wgłębiamy się w byłą stolicę [fot]. Odwiedziliśmy Pagodę Małej Gęsi (szkoda czasu). Objeździliśmy rowerem (który można wynająć) mur wokół Xi’an [fot] i odwiedziliśmy dzielnicę muzułmańską[fot]
W hostelu rozmawialiśmy (jak zazwyczaj) z ludźmi świata. Koreańczyk (Południowy), z którym rozmawiała Basia, powiedział (słysząc, że mówimy o ewentualnym wypadzie do Korei Północnej), że on nie może tam pojechać, nawet jakby miał dużo pieniędzy. Była opcja popłynięcia tam ze wschodniego wybrzeża. Organizowane są specjalne wycieczki. Kosztują jednak majątek, jest się pod ścisłym nadzorem bezpieki i KO-wca, a na dodatek zabierają aparaty, kamery i telefony. Szkoda…
Australijczyk zabił nas znajomością afery bp Wielgusa, a Polak, którego poznaliśmy w hostelu (w podróży od 5 miesięcy) udzielał nam lekcji chińskiego.
Ciągle liczyliśmy, że może stąd da się dojechać do Tybetu… znowu nic z tego. W takim wypadku idziemy walczyć o inne bilety.
To co działo się na dworcu w Xi’an zaskoczyło nawet nas (zaznajomionych z tymi tłumami)[fot]. Po raz kolejny okazało się, że moje 186 (a na butach trekingowych i załadowanym plecakiem ze 2 metry) to duże ułatwienie w tłumie. Byłem taką chorągiewką do łapania orientacji i wszyscy z naszej grupy w tłumie kierowali się na czubek mojego plecaka ;)
Wieczorem ok. 23:00 pociąg do Taiywanu. Niestety (stety) tym razem były tylko soft slipper- no to na wypasie, przedziały zamykane, 4 osobowe… luksus. Dobrze, że nie musieliśmy się już pchać, żeby wejść do pociągu [fot], bo te tłumy...