Mieliśmy być o 5:30. O 5:00 gościu zapalił światlo i coś krzyczał w pseudo-angielskim. Nikt do końca go nie zrozumiał. Okazało się, że mamy 1 min na wysiadkę (i wszyscy jadący do BKK). Zrobiło się straszne zamieszanie i bałagan, a w nim my - wybudzeni ze snu, w który dopiero co zapadliśmy. Przy nastepnej nocy w hostelu, okazało się, że wyciągnęli chlopakom w sumie 2l whisky. Prawdopodobie jak spaliśmy, ktoś buszowal pod nami w luku... Musieliśmy obejść sie smakiem :-( [Jak teraz, w domu czytam hasło "obejść się smakiem" w stosunku do "łychy", to mam wrażenie, że brzmi to bardzo patetycznie;-)]
Wywalili nas na jakiejś trawie, miedzy ulicami. Jedyny plus - mamy jeszcze szanse złapać pociag, ktory w 6h miał nas dowieźć do granicy z Kambodżą. Na dworcu okazało się, że sa tylko bilety w najniższej, 3 klasie, bez AC i miejscówek. Co się później okazało (bo się na nie wreszcie zdecydowaliśmy), że również prawie bez okien (tzn. dziury były, tylko szyb brak). Cały czas martwiłem się co będzie jak wyjdzie słonce- taki upał jest bez niego... Jednak mamy chyba troche szczęścia- miejsca mamy siedzące (fot.), a po drodze chmury. Lał nawet deszcz. Na dodatek bilet kosztowal 48B!!! (ok.4zl).
Muszę powiedzieć, ze póki co, Basia daje sobie rade lepiej, niz zakladalem w optymistycznej wersji...z tymi kulami i w ogóle.. Do tego jest b. dzielna! Jasne, mamy od czasu do czasu myśli typu "czy my aby nie porwaliśmy się z tą całą wyprawą jak z motyką na księżyc", ale one mijają...Lekarka Basi wiedząc o wyjeździe chyba nawet nie przypuszczała, jakie wyzwania będziemy musieli pokonać...ale na kilka tygodni wakacje też od zastrzyków przy okazji ;)))
Zbliżając się do Kambodży, po raz pierwszy użyliśmy DEEDa 98%, który w Polsce zamówilismy przez internet. To preparat przeciw komarom i moskitom, z tym, że w Polsce środek zawierający najwyższy jego wskaźnik maksymalny w sklepach wynosi 30% (OFFy mają niekiedy około 15-20% DEED, albo wcale). Dlatego jeszcze na Lancie kupilem 20% (głównie dla wygody, bo ryzyko zarażenia się malarią niewielkie) i tym do tej pory od czasu do czasu sie psikalismy. Jednak rejon, w który właśne wkraczamy, najbardziej zagrożony jest malarią, dengą i wieloma innymi świństwami, które wolimy sobie odpuścić. Jednak na opakowaniu preparatu cała masa ostrzeżeń, że ten DEED to tylko w ekstremalnych warunkach, dla wojska itd. Mam nadzieję, że nic nam nie odpadnie, bo jak komar (czy inne stworzenie) siada na rękę (czy inne popsikane miejsce)- zdycha.