Z noclegiem był spory problem. Po pierwsze środek sezonu, po drugie bardzo popularny region, a po trzecie robi się późno. Na dodatek za cholerę nie wiedzieliśmy jak się z tymi Madziarami dogadać. W końcu, w kolejnym miejscu, w którym pytaliśmy, jakiś stary dziad bez nogi, ładuje się nam do auta i każe jechać. Facet wysoki, z kulami, a my z tyłu torby i pościel… a to Seicento… więc siedział zgięty w pół, bo nie było miejsca… Złapaliśmy też lekkiego stresa, ale jedziemy. Za jakieś parę kilometrów stanęliśmy- kwatera nawet niezła. Wyszedł właściciel i zaczęliśmy „negocjować” cenę. On swoje szweszte-neszte, a ja nie wiem nawet ile on chce. W końcu pisaliśmy palcem po szybie… Dało radę.
Wieczorem jedliśmy pizze (ile ja rzeczy pamiętam, po 8 latach!!!)