Na granicę dotarliśmy około północy. Dziwna ta granica była. Wszyscy patrzyli się na nas jak na idiotów. Było ciemno i zimno. Przez granicę nie chcieli nas puścić, mówiąc coś o „turisticzku”. Myśleliśmy, że chodzi im o wizę. Facet kazał iść mi za sobą. Nie miałem wyboru, mimo Basi sprzeciwu. W baraku trwały negocjacje- chciał chyba ze 30dolarów, których nie mieliśmy, więc musiałem tą ich „turisticzku” negocjować. Wzięli chyba w końcu ze 20, ale w paszport nic nie wbili. Nawet zwykłej pieczątki granicznej nie chcieli dać na pamiątkę.
No to zaczęło się od niezłej łapówki…
Stwierdziliśmy, że jedziemy prosto do „cywilizacji”, przez którą rozumieliśmy południowe Węgry.
Na mapie była jakaś autostrada na północ. Nie wiem jak teraz ona wygląda, ale wtedy bardzo się rozczarowałem. Była to węższa droga od naszej 7-ki- po jednym pasie w każdą stronę i pobocze, a pośrodku ciągła linia… Niezła autostrada, na dodatek kazali sobie za nią płacić jak za zboże, a co 20km stała blokada policyjna, zbierająca łapówki. Na szczęście nie daliśmy się zatrzymać i o około 4-5 rano dotarliśmy na granicę z Węgrami, maksymalnie zmęczeni (ostatnia noc w Chorwacji)